„Na początku pracy nad filmem byłem przekonany, że muszę go zrealizować i nie widziałem żadnych przeszkód. Dopiero teraz widzę, jakim ryzykiem był cały projekt dla mnie i występujących w nim aktorów” – mówi Tomasz Habowski o swoim debiutanckim filmie „Piosenki o miłości”.
Skąd pomysł, żeby w swoim debiucie fabularnym opowiedzieć właśnie taką historię?
Miałem poczucie, że chcę opowiedzieć historię lekką i subtelną. Brakuje mi takich filmów we współczesnym kinie polskim, a bardzo chciałbym oglądać takie opowieści – o rzeczywistości, którą znam.
Jest to w jakimś stopniu opowieść autobiograficzna?
Film uszyłem z rzeczy mi bliskich, bo miałem poczucie, że ta historia musi mi być znajoma, nie chciałem kombinować. Sam zajmowałem się amatorsko muzyką. Pamiętam, jak przyjemnym procesem było tworzenie czegoś wspólnie i obserwowanie, jak dana piosenka się rodzi. Chciałem więc opowiedzieć o radości wynikającej ze wspólnej pracy i spotkania się dwóch osób na gruncie muzycznym. Wplotłem też moje doświadczenie jako prawnika – siostra głównego bohatera jest prawniczką. Na końcu filmu Robert kończy w agencji reklamowej, gdzie również pracowałem. Byłem też blisko świata show-biznesu, który uosabia postać Andrzeja Jaroszyńskiego.
Dlaczego w głównej roli obsadził Pan Justynę Święs, wokalistkę zespołu „The Dumplings”, a nie zawodową aktorkę?
Przyczyn było kilka. Justyna jest artystką obdarzoną wspaniałym głosem, a dla całej historii istotne było to, żeby Alicję grała osoba, w której głosie widzowie mogą się zakochać. Gdy Justyna pojawiła się na próbie i po raz pierwszy wcieliła w postać Alicji, poczułem, że to jest to. Miałem też, być może niesłuszną, obawę, że aktorki po szkole teatralnej czy filmowej mają w sobie potrzebę bycia na scenie i skupiania na sobie uwagi, co kłóciło mi się z charakterem Alicji, która obawia się występowania przed publicznością. Justyna świetnie to odzwierciedlała, bo mimo tego, że występowała już w filmie, nie pragnie być na ekranie.
Cały film jest czarno-biały, natomiast amatorskie teledyski bohaterów z procesu tworzenia muzyki są w kolorze. Co chciał Pan tym zabiegiem powiedzieć?
To było oczywiście interesujące zestawienie pod kątem estetycznym, ale było też istotne dla całej dramaturgii historii. Na co dzień bohaterowie pełnią przypisane im role – Robert żyje w cieniu znanego ojca aktora, a Alicja musi na własną rękę odnaleźć się w wielkim świecie, który ją przytłacza. Czarno-białą rzeczywistość, która jest dla nich niewygodna, zestawiłem ze światem kolorowym, w którym jest radość, bo oboje znajdują nić porozumienia i robią to co kochają, czyli muzykę.
Jak powstawały tytułowe piosenki o miłości?
Kamil Holden Kryszak stworzył szkice piosenek, a później ja wypełniałem słowami linię melodyczną, dostosowując się do frazowania, które on zaproponował. Jeżeli chodzi o treść to wiedziałem, w którym momencie scenariusza utwór się pojawia i jakie emocje Alicji obrazuje. Justyna Święs świetnie zrozumiała przesłanie tych piosenek z perspektywy bohaterki i swoim wokalem wznosiła je na wyższy poziom.
W filmie Robert i Alicja próbują na różne sposoby podzielić się swoją twórczością ze światem. Z kim Pan, również jako debiutant, bardziej się utożsamia?
Bliższa jest mi raczej Alicja, chociaż wiem, że podejście Roberta, żeby dzielić się swoją twórczością, też jest istotne. Dziś nie kwestionuję tego już tak bardzo jak wtedy, gdy myślałem nad tą historią. Wiem, że trzeba mieć w sobie trochę Roberta, by być dobrą Alicją.
Rozmawiała Natalia Oumedjebeur, „Głos Dwubrzeża”
« Terpińska na beacie — rozmowa z Aleksandrą Terpińską Międzynarodowy Konkurs Filmów Krótkometrażowych — werdykt Jury »
ZNAJDŹ NAS